+4
novaq64 28 listopada 2016 10:51
Image

Polecam zjeść oryginalne chilijskie empanadas. Pieróg z ciasta smażonego w oleju nadziewany różnego rodzaju farszem. Empanadas na zdjęciu było nadziewane tylko serem i było też zdecydowanie najlepszym jakie jadłem w Chile.

Image

Jeszcze raz trafiamy na różowe flamingi.

Image

Do San Pedro de Atacama wróciliśmy stosunkowo wcześnie, w związku z czym mieliśmy wolne popołudnie. Poszwędaliśmy się trochę po okolicy i udało nam się znaleźć trochę lokalnego kolorytu.

Image

Image

Image

Obiad zjedliśmy w barze przy dworcu autobusowym. O wiele taniej niż w centrum San Pedro, a jedzenie jak u babci - zupa krupnik i drugie danie kotlet, surówka i frytki ;).

Image

Po popołudniowej drzemce, wieczór spędzamy na oglądaniu gwiazd w jednym z tutejszych amatorskich obserwatoriów. Nie jest to nic nadzwyczajnego np. w Planetarium Śląskim myślę, że doznania mogą być nawet lepsze, natomiast nocne niebo widziane gołym okiem w nocy robi ogromne wrażenie. Widać doskonale Drogę Mleczną i obłoki Magellana - obce galaktyki możliwe do obserwacji jedynie na półkuli południowej.

Kolejnego dnia znowu wstaliśmy o 4:00 rano i wyruszyliśmy na podbój wulkanu Lascar o czym napiszę w kolejnym wpisie.

Pozdrawiam i zachęcam do odwiedzenia bloga: blogpodrozniczymichalanowaka.pl ;)
Michał NowakNa koniec relacji z północnego Chile przysłowiowa wisienka na torcie - wejście na stratowulkan Lascar o wysokości 5,592 m. n.p.m. Jeśli macie ochotę zmierzyć się z wysokością i przekonać się jak Wasz organizm zareaguje na zmniejszoną ilość tlenu, a jednocześnie nie macie doświadczenia wysokogórskiego i obycia ze sprzętem niezbędnych w trakcie wspinania po ośnieżonych szczytach czy przekraczania lodowców, to Chile jest prawdopodobnie najlepszym miejscem na naszej planecie (poza Himalajami) dla tego rodzaju eksperymentów. Znajdziecie tu dziesiątki łatwo dostępnych gór powyżej 5.000 m n.p.m. i całkiem sporo powyżej 6.000 m. n.p.m., z których najwyższy jest wulkan Ojos del Salado 6893 m n.p.m. (chętnie kiedyś spróbuję swoich sił, ale z powodów aklimatyzacyjnych trzeba zarezerwować na to kilkanaście dni).

My będąc w San Pedro de Atacama wahaliśmy się między Cerro Toco, a Lascarem. Wycieczki na Cerro Toco są trochę tańsze, natomiast Lascar, jako, że jest czynnym wulkanem z ogromnym kraterem prezentował się bardziej efektownie. Nie braliśmy w ogóle pod uwagę wejść połączonych z koniecznością biwakowania, bo nie pozwalał nam na to czas, a po drugie baliśmy się spać na wysokości dochodzącej do 5.000 m bez właściwie żadnej aklimatyzacji. Gdyby choroba wysokościowa dała o sobie znać w nocy to bylibyśmy bez szans na zdobycie szczytu. Wycieczki na wulkany są dość drogie i trzeba się niestety liczyć z wydatkiem dochodzącym do ok. 100 $ za osobę. Mając swój samochód możecie oczywiście znacznie zejść z kosztów, droga prowadząca nad jezioro Lejia nieopodal podnóży Lascara jest do przejechania zwykłym samochodem osobowym, a mając auto 4x4 można zaparkować na prawdę blisko szczytu.

Wejście na Lascara planowo miało zająć 3 godziny, zejście natomiast 2. Droga na szczyt nie przedstawiała sobą żadnych trudności, kąt nachylenia zbocza jest dość płaski, wulkaniczne podłoże w miarę stabilne więc nie ześlizgiwaliśmy, ani nie zakopywaliśmy w pyle. Temperatura całkiem znośna, myślę, że ok. 5 stopni Celsjusza, wiatr dał się we znaki dopiero na szczycie. Jednak wejście bez aklimatyzacji i tak było ciężkie. Przez moment byliśmy nawet blisko zawrócenia.

Zapraszam do fotorelacji:

Image

Tak jak wspominałem w poprzednim wpisie, przez cały nasz pobyt wstawaliśmy o nieludzkich porach, wycieczkę na wulkan zaczęliśmy o 5:00 rano. Nigdy nie zapomnę widoku wschodzącego wtedy słońca, gdy pruliśmy drogą szutrową pomiędzy wulkanami w rytm piosenek Red Hot Chili Peppers. Wcześnie rano przyjechaliśmy nad jezioro Lejia, gdzie zjedliśmy bardzo skromne śniadanie - małe słodkie ciastko i herbata. Za dużo jedzenia , nieprzyzwyczajonemu do wysokości organizmowi może zaszkodzić.

Image

Droga wycieczka ma też swoje plusy. Razem z nami na Lascara w tym samym dniu wchodziło tylko parę osób (w sumie 2 samochody). Na miejsce dojechaliśmy bardzo fajną i nowoczesną Toyotą, mieliśmy doświadczonego przewodnika i opiekę medyczną. W składzie naszej wycieczki oprócz mnie i Gosi znalazło się dwóch Niemców i jeden Chilijczyk, wszyscy siedzą już tu od 3 tygodni. Nasz opiekun pulsoksymetrem sprawdza tętno i zawartość tlenu we krwi, póki co wszystko ok., ale nasze wyniki odbiegają na niekorzyść od reszty. Omówiona zostaje strategia wejścia na szczyt, generalnie mamy iść powoli ale bez przerwy, dużo oddychać i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Aparaty fotograficzne przez większość czasu trzymamy w plecakach, więc zdjęcia trochę mieszane: oprócz zdjęć z mojego aparatu, kilka zrobionych przez przewodnika aparatem kolegi oraz z gopro i telefonu komórkowego.

Image

Podjeżdżamy jeszcze maksymalnie ile się da i ruszamy w górę ! Wyglądamy bardzo profesjonalnie w kaskach, które kazano nam założyć. W sumie jedyną sytuacją, w której mogą się przydać jest upadek na skutek omdlenia, co pewnie czasami się zdarza. Na początku trochę mnie przytkało, serce waliło szybko i mocno, ale później się rozgrzałem i było wszystko ok. Przeszliśmy krótki fragment, po którym nastąpiło sprawdzenie pulsu, zostałem wytypowany żeby iść na samym końcu, za pewne jako najsłabsze ogniwo. Zaczynałem się trochę niepokoić czy w ogóle dam radę. Przewodnik mówi, że jesteśmy dobrze przygotowaną wycieczką, ostatnia grupa, którą prowadził w tym miejscu już zdążyła się poddać.

Po upływie około pół godziny Gosia praktycznie zemdlała, wydawało się, że z wejścia na szczyt nici, na szczęście po krótkiej interwencji przewodnika okazało się, że wszystko ok. Nie były to objawy choroby wysokościowej, a jedynie brak energii. Słodki wafelek pomógł.

Image

Image

Nastąpiło kolejne przetasowanie uczestników, idziemy tak przez dłuższy czas. Droga jest bardzo monotonna.

Image

Image

Przeszliśmy kolejny etap i robimy krótki 1 minutowy przystanek na złapanie oddechu, zjedzenie wafelka i zrobienie fotki. Ekipa uczestników w komplecie, zdjęcie zrobione przez przewodnika z aparatu kolegi Bawarczyka Mathiasa na pierwszym planie. Różnica w porównaniu do mojej marnej, starej i poobijanej lustrzanki ogromna.

Image

Po przejściu ok. 1,5 godziny za nami takie widoki.

Image

Image

A przed nami powoli rysuje się krawędź krateru wulkanu. Końcówki nie wspominam najlepiej, byłem już bardzo wymęczony i zbierało mi się na wymioty, ale na szczęście jakoś dotrwałem.

Image

Image

Potwór w pełnej krasie.

Image

Udało się ! (Zdjęcie z telefonu komórkowego, w aparacie niestety przez przypadek przestawił się program na półautomatyczny i wszystko od tego momentu wyszło prześwietlone)

Image

Długo nie zabawiliśmy na szczycie, przegonił nas wiatr w połączeniu z oparami gazów.

Image

Zejście nastąpiło w tempie ekspresowym.

Image

Image

Doczłapałem się do auta i byłem na prawdę mocno zmęczony. Bardzo bolała mnie głowa i marzyłem tylko o tym żeby się położyć.

Image

Zjechaliśmy szybko na wysokość 3.000 m n.p.m. i już na spokojnie zregenerowaliśmy w pięknej scenerii. Wulkan Lascar w pełnej krasie. Jest to najbardziej aktywny wulkan w całych północnych Andach leżących na terenie Chile. Na zdjęciu widać niewinną chmurkę dymu, która potrafi zamienić się w piekło. Podobnie jak w przypadku Licancabura w lokalnym folklorze z Lascarem związana jest legenda. Lascar i Licancabur mieli ze ze sobą walczyć o względy pieknej kobiety o imieniu Juriques. Zalotnicy rzucali w siebie skałami, aż w końcu Licancabur przy pomocy ostro zakończonego kamienia odciął Lascarowi głowę (tak powstał płaski szczyt wulkanu). Podobno gdy Juriques to zobaczyła to przysiadła przy Lascarze i zaczęła płakać. Z łez Juriques powstało jezioro Laguna Lejia.

Image

Po powrocie do hotelu od razu zapadam w kilkugodzinny sen. Wieczór spędzamy na nostalgicznym spacerze na obrzeżach San Pedro de Atacama (to nasza ostatnia noc tutaj).

Image

Wulkan Licancabur.

Image

Do zobaczenia ! San Pedro może jeszcze kiedyś odwiedzę przy okazji kolejnej wycieczki w rejony Altiplano. Rano znowu wstaliśmy ok. 5 i ruszyliśmy na lotnisko w Calamie, by przenieść się o 5.000 km na południe do arktycznej Patagonii, o czym przeczytacie w całej serii kolejnych wpisów na blogu.

Pozdrawiam

Michał NowakPowoli zabieram się za drugą część relacji ;) Na początek film z trekkingu po Torres del Paine.

https://www.youtube.com/watch?v=mLSuCIM0dMg Image

Drodzy Czytelnicy, po dłuższej przerwie zapraszam Was dziś na pierwszą odsłonę relacji z południowej Patagonii. Zaczynam od prawdopodobnie najbardziej popularnej atrakcji regionu - Parku Narodowego Torres del Paine.

W czasie naszych przygotowań do wyjazdu do Chile długo nie mogliśmy się zdecydować jak rozłożyć proporcje pomiędzy północą, a południem. Z jednej strony już samo elektryzujące brzmienie słowa Patagonia powoduje przyjemny dreszczyk emocji i kojarzy się z wielką przygodą, z drugiej strony mieliśmy świadomość, że to tereny szalenie niedostępne, gdzie dojazd do wielu miejsc transportem publicznym jest niemożliwy, że pogoda może być katastrofalnie zła, no i że na miejscu jest bardzo drogo. Oprócz tego Torres del Paine jest jedną z największych atrakcji turystycznych całej Ameryki Południowej, znajdziecie go w każdym zestawieniu top 10 tuż obok Machu Picchu czy Salar de Uyuni, a sezon trwa bardzo krótko, co zazwyczaj oznacza towarzystwo tłumu turystów. Mimo wszystko zdecydowaliśmy, że to właśnie w Patagonii spędzimy większość czasu, a północ będzie tylko przyjemnym dodatkiem. Do podjęcia takiej decyzji przekonał mnie chyba najlepszy podróżniczy film jaki w życiu widziałem - 180° South (reż. Chris Malloy).

Czy warto było tłuc się 4 samolotami ponad 14.000 km w linii prostej z Katowic na koniec świata za stosunkowo duże pieniądze ? Zdecydowanie tak ! Mam nadzieję, że po lekturze najbliższych wpisów sami będziecie chcieli wyruszyć do południowego Chile i Argentyny.

Torres del Paine ze wszystkich dostępnych w chilijskiej Patagonii trekkingów jako jedyny posiada dość dobrze rozbudowaną infrastrukturę i jest łatwo osiągalny dla osób korzystających z transportu publicznego. Lokalne agencje turystyczne są bardzo profesjonalne i zorganizują Wam niemal każdą skrojoną według potrzeb wycieczkę do bardzo odległych miejsc takich jak np. przylądek Hoorn czy nawet Antarktyda, ale wiąże się to z kosztami sięgającymi często kilkuset , jak nie kilku tysięcy dolarów amerykańskich. Póki co musieliśmy zadowolić się autobusem komunikacji publicznej.

Do Torres del Paine można dostać się z dwóch głównych południowych miast Chile: Punta Arenas i Puerto Natales, do których dolecicie tanimi liniami SKY Airline (do Puerto Natales połączenie z Santiago zapoczątkowano pod koniec 2016 r.), ceny lotów z Santiago zaczynają się od 20 dolarów w jedną stronę. Dla tych, którzy posiadają więcej czasu warte uwagi jest dotarcie tutaj drogą lądową z miejscowości O'Higgins znajdującej się na końcu legendarnej drogi krajowej nr 7 o nazwie Carretera Austral. Trzeba być jednak przygotowanym na kilka dni podróży z przesiadkami obejmującymi m.in. płynięcie promem i sporo pieszych fragmentów. Z Peurto Natales jest pełno autobusów jadących bezpośrednio pod bram parku, bilety można rezerwować przez internet. My korzystaliśmy głównie z przewoźnika Bus-Sur, wszystko kupowaliśmy na miejscu, nie było żadnych problemów z dostępnością wolnych miejsc (było to w listopadzie).

Dojazd z Argentyny jest równie prosty, jednakże dostępność połączeń z El Calafate czy Ushuaia jest dużo mniejsza i dobrze jest zrobić rezerwacje z odpowiednim wyprzedzeniem.

Zasadniczo istnieją dwa warianty trekkingu: "O" i "W". "O" zawiera w sobie wszystko to co "W" + dodatkowo północną część parku w tym najbardziej wymagający fragment w postaci przejścia przez przełęcz Paso John Gardner. Większość osób decyduje się na wariant "W", a to głównie z powodu ograniczeń czasowych. My również wybraliśmy "W", ale z miłą chęcią kiedyś wrócimy by przejść pełną trasę.

Zapraszam Was na fotorelację !

Image


Na horyzoncie Torres del Paine pojawia się nagle i w zupełnie niespodziewanym miejscu. Na równinnym krajobrazie chilijskiej pampy wyrastają nagle niesamowite, ośnieżone i skaliste szczyty niczym Disneyland dla miłośników gór. Myśleliśmy, że słynne wieże po raz pierwszy zobaczymy po dłuższym trekkingu tymczasem przy dobrej widoczności można je dojrzeć już z okien autobusu.

Image

Podobnie jak większość turystów trekking rozpoczęliśmy od szkolenia w bazie Laguna Amarga, gdzie dowiecie się o podstawowych zasadach panujących w parku. Bardzo podobało nam się w Chile podejście do ochrony przyrody - ograniczenia są restrykcyjne i bardzo surowo egzekwowane. W Torres del Paine naczelna zasada brzmi: zero ognia poza kilkoma, ściśle wytoczonymi do tego miejscami. Patagoński las jest bardzo wrażliwy i łatwopalny, w nieodległej przeszłości, na skutek nieuwagi turystów spłonęły całe hektary parku. Przyjeżdżając do parku teoretycznie powinniście już mieć opracowany cały plan trekkingu i zarezerwowane noclegi. W praktyce nie trzeba tego robić, chyba że zależy Wam na komfortowym spaniu w ekskluzywnych niemal schroniskach.

Image

Po przeszkoleniu dojechaliśmy autobusem do początku trekkingu gdzie zarezerwowaliśmy część noclegów. Jest to dość skomplikowana procedura, część biwaków jest darmowa, część płatna, ale na szczęście nie ma problemów z dostępnością miejsc. Jeśli chodzi o schroniska, które są ekstremalnie drogie, to większość była już dawno wyprzedana. Od początku planowaliśmy spać tylko w namiocie, więc nie przejęliśmy się brakiem miejsce w schroniskach ale pamiętajcie, że jakbyście chcieli zaznać trochę luksusu to trzeba zrobić rezerwacje z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Na darmowych biwakach można spać tylko jedną noc z rzędu, ale nikt tego nie kontroluje i ostatecznie na jednym spaliśmy dwie noce bez zwijania namiotu (Camp Italiano). Ostatecznie w parku spaliśmy 3 noce za darmo i 2 po uiszczeniu opłaty za namiot (kwoty rzędu 50 zł za osobę). Może się zdarzyć, tak jak w naszym przypadku, że również i na darmowych biwakach nie będzie już wolnych miejsc, ale bez obaw - w takiej sytuacji po dotarciu do bazy należy zameldować się u strażnika i powiedzieć mu, że próbowaliście zrobić rezerwacje, ale system się zaciął (oficjalna informacja uzyskana w kasie parku ;) )

Image

Po wszystkich formalnościach w końcu ruszyliśmy przed siebie. Pogoda jak na Patagonię w pierwszym dniu niemal idealna.

Image

Pięciogwiazdkowy Hotel Las Torres Patagonia zlokalizowany tuż przy wejściu do parku. Cena za noc ok. 1.500 zł. Dobra wiadomość jest taka, że śniadanie wliczone w cenę ;)

Image

Na zdjęciu Lago Nordenskjöld - jedno z kilku tutejszych jezior lodowcowych o niesamowitej błękitnej barwie.

Image

Pierwszy dzień, z uwagi na fakt, że w siedzibie parku zameldowaliśmy się dość późno był bardzo krótki, kilka godzin trekkingu do camp Torres skąd drugiego dnia ruszyliśmy do Mirador Las Torres - pierwszego spektakularnego punktu widokowego.

Image

Od początku było przepięknie, pamiętam, że byłem świeżo po obejrzeniu filmu Zjawa i czułem się jakbym bym był traperem z XIX w.

Image

Pierwsze schronisko El Chileno - pełen wypas, ale nie dla nas takie luksusy.

Image

Dla biwakowiczów przygotowano nawet specjalne podesty pod namiot.

Image

Patagoński las, chyba najbardziej fascynujący element całego trekkingu.

Image

Image

Image

Image

Image


Późnym wieczorem dotarliśmy do darmowej bazy namiotowej camp Torres. Był [/img]to nasz najwyżej położony nocleg i przez to również najchłodniejszy. Temperatura spadła na pewno poniżej zera, dlatego pamiętajcie żeby zabrać ze sobą porządny śpiwór. Ważne jest by rozbijać się między drzewami, bo na otwartej przestrzeni wiatr nie pozwoli Wam zasnąć. Pogoda w Torres del Paine jest całkowicie nieprzewidywalna poza jedynym elementem - będzie wiało na 100 %.

Image

Specjalne miejsce do gotowania. Nie można odpalać kuchenki nawet w przedsionku namiotu.

Image

Nasz namiot. Po zmroku zawitał do nas nibylis argentyński czyli szary lis. Strasznie się przestraszyłem gdy zobaczyłem zarys jego sylwetki i błyszczące w nocnym świetle ślepia. Nie radzę trzymać jedzenia poza sypialnią namiotu. Na szczęście w Patagonii nie ma niedźwiedzi.

Image

Nic dodać nic ująć.

Image

Poranny widok z namiotu. Żaden hotel mi nigdy tego nie zastąpi.

Image

Z uwagi na moje wrodzone lenistwo zebraliśmy się dość późno i popędziliśmy w kierunku kamiennych wież, od których wzięła się nazwa całego parku. Z niepokojem spoglądaliśmy w niebo, nadciągały śnieżne chmury i bardzo baliśmy się braku widoczności. Trzeba mieć sporo szczęścia by zobaczyć wieże w pełnej krasie.


Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

2getthere 28 listopada 2016 11:11 Odpowiedz
Niesamowite krajobrazy, i te wydmy!
naimad 28 listopada 2016 11:59 Odpowiedz
świetnie się czyta! czekam na dalsze wpisy :)
gecko 30 listopada 2016 19:47 Odpowiedz
Swietna relacja, Patagonia jest niesamowita! :) novaq64 napisał:Podróż do Ameryki Południowej była prostą konsekwencją przyjętych przez nas założeń, którymi się kierujemy gdy wybieramy kolejną destynację. Po pierwsze chcielibyśmy odwiedzić wszystkie kontynenty, po drugie wyjazdy mają być możliwie jak najbardziej różnorodne, dlatego nigdy nie wracamy bezpośrednio po zakończonej podróży w ten sam region świata.Dokladnie tym samym sie kieruje ^^
michal-nowak 30 listopada 2016 22:31 Odpowiedz
Dzięki za miłe słowa wszystkie ;) niestety trochę się błędów językowych wkradło, dalszy ciąg wkrótce ;) Patagonia rownie piękna to fakt.
novaq64 20 grudnia 2016 11:01 Odpowiedz
Powoli zabieram się za drugą część relacji ;) Na początek film z trekkingu po Torres del Paine. https://www.youtube.com/watch?v=mLSuCIM0dMg
blasto 26 stycznia 2017 11:25 Odpowiedz
No i co z tą relacją z południa? Właśnie wróciłem z treku w TdP i muszę przyznać, że było do jedno z moich najlepszych turystycznych doświadczeń w życiu. Aż żałuję, że mam to już za sobą.
tiktak 24 maja 2017 20:19 Odpowiedz
Chyba najładniejsze zdjęcia z Atacamy i Patagonii jakie widziałem.Świetna relacja.Pozdrawiam:)
ibartek 24 maja 2017 20:42 Odpowiedz
wysokie gory, to co lubie :-) dzieki za relacje.bedzie jakies podsumowanie praktyczne, ekwipunkowo-kosztowe?
benhen 24 maja 2017 22:15 Odpowiedz
5 dni temu wrocilem z Atacamy i okolic , potwierdzam dalej jest przepięknie , jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju!!!!
666balam 4 lipca 2017 12:46 Odpowiedz
Niesamowite zdjecia!!!
krystek888 6 stycznia 2020 12:23 Odpowiedz
Chuquicamata to taka niezła dziura w ziemi :)