Na zdjęciu wikunie andyjskie po hiszpańsku Vicuña (bardzo ładnie brzmiąca nazwa
;) ). Wikunia to krewniak alpaki, gwanako i lamy. Mocne serce zwierzęcia umożliwia mu życie na tak dużych wysokościach. Z Wikunii pozyskuje się doskonałej jakości wełnę, cena szalika z wełny wikunii wynosi mniej więcej 1.500 $.
Wikunie widzieliśmy wielokrotnie, niestety praktycznie za każdym razem albo z zza szyby auta, albo z dużej odległości. Czasami przebiegały nam przed maską samochodu. Dla mnie był to często zaskakujący widok, bo docieraliśmy do takich miejsc gdzie już praktycznie nie było żadnej roślinności, a tu nagle pojawia się zwierzęta wielkości małego konia.
Drugie jezioro - Miñiques, które a skutek erupcji wulkanu oddzieliło się od jeziora Miscanti. Tablice zawierają informację na temat żyjących tu ptaków.
Kolejnym etapem naszej wycieczki było solnisko Salar de Talar. Zdecydowanie najmocniejszy punkt. Salar de Talar i otaczające je wulkany wyglądają po prostu kosmicznie. Kolory zwalają z nóg, a wisienką na torcie są powolnie brodzące w wodzie różowe flamingi, które nadają całości surrealistyczny wygląd.
Różowe flamingi andyjskie powoli kroczą w solnisku i całymi dniami odfiltrowują pokarm ze słonych wód jeziora. Sól nagromadzona w organizmie ptaka powoduje jego różowe zabarwienie. Flamingi to przykład adaptacji życia do ekstremalnych warunków przyrodniczych z którymi mieliśmy tutaj wielokrotnie do czynienia. Flamingi andyjskie wyróżniające się czarnym ogonem należą do najrzadziej występującej grupy flamingów na naszej planecie. W okolicach San Pedro de Atacama znajdziecie również flamingi chilijskie oraz flamingi krótkodziobe (z ang. nazywane James's flamingo).
Po godzinie spacerowania wzdłuż jeziora, przy bardzo silnym wietrze, powoli zaczęła o sobie dawać znać wysokość. Trzeba było uspokoić oddech i pomyśleć o powrocie nieco niżej. Kolejnym etapem było trzecie największe na świecie solnisko Salar de Atacama.
Salar de Atacama leży znacznie niżej od pozostałych opisanych powyżej jezior, ostatecznie cała woda z okolicy, które nie znajduje nigdzie odpływu ląduje tutaj i odparowuje. W jej miejscu pozostają liczne pierwiastki w tym największe na świecie złoża litu oraz sól. W przeciwieństwie np. do boliwijskiej Salar de Uyuni, które jest regularnie zalewane przez cienką warstwę wody, tutejszy krajobraz jest bardzo mocno chropowaty. Znajdziecie tu kilka słonych jezior podobnych do Morza Martwego i nieśmiertelne flamingi.
Na zdjęciu Artemia salina (po polsku: Słonaczek, solowiec, kolczykowiec słonaczek, solankowiec) - malutkie skorupiaki, które żyją w tutejszych ekstremalnie zasolonych wodach. Ostateczny dowód na to, że życie zawsze sobie poradzi. Stanowią pokarm flamingów.
Flaming z bliższej odległości.
Tutaj widać z czego ukształtowany jest teren.
To my
;) Podczas wizyty na Salar de Atacama okulary przeciwsłoneczne, nakrycie głowy i krem do opalania konieczne.
Kolejnego dnia wstaliśmy znowu o świcie i wybraliśmy się na najwyżej położone na świecie pole gejzerów El Tatio. Relację z tego miejsca znajdziecie w kolejnym wpisie na blogu
;)Dziś chciałbym Wam przedstawić bardzo popularną atrakcję turystyczną w okolicach San Pedro de Atacama - gejzery El Tatio. El Tatio (w języku Quechua oznacza piec) jest polem gejzerów położonych w wysokich Andach północnego Chile na wysokości 4.320 m. n.p.m. Są to najprawdopodobniej najwyżej położone gejzery na naszej planecie, w sumie jest ich 80, co z kolei czyni El Tatio największym polem gejzerów na południowej półkuli i trzecim co do wielkości na świecie. Wybuchy gorącej wody osiągają średnią wysokość ok. 75 centymetrów, przy czym najwyższa erupcja dochodzi do ok. 6 metrów.
Gejzery najlepiej podziwiać tuż przed świtem gdy różnica temperatur wody i powietrza powoduje intensywne powstawanie pary. Dojazd z San Pedro de Atacama zajmuje jakieś 2 godziny, więc trzeba było wstać o 4 rano. Dziwne to były wakacje bo praktycznie codziennie wstawaliśmy o takiej nieludzkiej porze. W nocy w San Pedro jest dość chłodno, natomiast przy samych gejzerach było początkowo ok. - 10 stopni Celsjusza, przemarzliśmy do szpiku kości. Na zdjęciu Gosia czeka przed naszym hotelem na przyjazd autobusu. Tak jak wspominałem wcześniej nie mieliśmy swojego auta tylko bazowaliśmy na wycieczkach wykupionych w lokalnych agencjach. Zawsze było przynajmniej pół godziny czekania w napięciu, że po nas nie przyjadą. Ostatecznie obyło się bez przykrych niespodzianek.
Na miejsce docieramy w samą porę, nie pamiętam w ogóle drogi bo spałem jak zabity.
Pierwsze w życiu spojrzenie na dość rzadkie zjawisko jakim są gejzery. Jest tylko 6 podobnych miejsc na świecie zlokalizowanych w często dość niedostępnych miejscach takich jak Kamczatka czy Alaska. Najbliższe nam gejzery są oczywiście na Islandii. Samo słowo gejzer zaczerpnięte zostało właśnie z języka islandzkiego (od słowa geysa), a matką/ojcem wszystkich gejzerów jest Geysir zwany Wielkim, który znajduje się niedaleko Reykjaviku.
Gejzery powstają w miejscach gdzie pod ziemią zalega magma i są niczym innym jak gotującą się wodą, która od czasu do czasu kipi.
Sprawdzam wysokość, faktycznie jest 4.300 m. n.p.m, bardzo mnie to cieszy bo łapiemy trochę aklimatyzacji przed wejściem na wulkan Lascar.
Trzeba uważać żeby się nie poparzyć. Minęliśmy kilka osób, które za bardzo zbliżyły się do gejzerów i były prowizorycznie opatrywane . Najbliższy szpital 3 godziny drogi w jedną stronę.
El Tatio to kolejny przykład surrealistycznych krajobrazów, z którymi mieliśmy do czynienia w północnym Chile.
Starałem się uchwycić jak największy wytrysk wody. Niestety takich efektów jak np. w Parku Yellowstone nie uświadczyliśmy. Słup wody osiągał maksymalnie kilka metrów.
Ale zimno !
Na obrzeżach otworów, przez które wydostaje się woda tętni życie. Różnego rodzaju mikroorganizmy znalazły sobie tutaj idealne środowisko do egzystencji.
Nadchodzi świt i oczekiwane ocieplenie. W drodze powrotnej w autobusie ciężko było wytrzymać z gorąca.
W przeszłości miały miejsce próby ujarzmienia gejzerów i pozyskania z nich energii geotermalnej ,co z kolei doprowadziło do niekontrolowanych i bardzo groźnych wyziewów gazów wulkanicznych. Ostatecznie zaprzestano eksploatacji.
Na śniadanie zjedliśmy liście koki. Rzeczywiście dają kopa
;)
Po śniadaniu decydujemy się na kąpiel w naturalnym basenie geotermalnym. Ciężko było się rozebrać do kąpielówek przy takiej temperaturze, a jeszcze ciężej wyjść mokrym z ciepłej wody
;)
W basenie duży ścisk przy gorącym źródle, woda miała dość zróżnicowaną temperaturę, a wszystkim było zimno. Z uwagi na wysoką zawartość minerałów, po kąpieli pachnieliśmy jak Muszynianka albo inna Kryniczanka.
Przy basenie są nawet szatnie.
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu rzeka Putana stanowiąca siedlisko rzadkich gatunków ptaków, które muszą sobie radzić z faktem, że rzeka praktycznie codziennie w nocy zamarza.
Odwiedzamy również andyjską wioskę o nazwie Machuca. W chwili obecnej mieszkańcy utrzymują się głównie z turystki, ale można sobie wyobrazić jak ciężko musiało się tutaj żyć w przeszłości. Kompletna izolacja. brak odpowiedniej ilości tlenu w powietrzu, jałowa ziemia, na przemian mrozy i upały, a jedyna nadzieja na przeżycie pokładana w hodowanych tutaj lamach.
Swietna relacja, Patagonia jest niesamowita!
:) novaq64 napisał:Podróż do Ameryki Południowej była prostą konsekwencją przyjętych przez nas założeń, którymi się kierujemy gdy wybieramy kolejną destynację. Po pierwsze chcielibyśmy odwiedzić wszystkie kontynenty, po drugie wyjazdy mają być możliwie jak najbardziej różnorodne, dlatego nigdy nie wracamy bezpośrednio po zakończonej podróży w ten sam region świata.Dokladnie tym samym sie kieruje ^^
No i co z tą relacją z południa? Właśnie wróciłem z treku w TdP i muszę przyznać, że było do jedno z moich najlepszych turystycznych doświadczeń w życiu. Aż żałuję, że mam to już za sobą.
Turkusowy kolor jeziora i malutki człowiek.
Na zdjęciu wikunie andyjskie po hiszpańsku Vicuña (bardzo ładnie brzmiąca nazwa ;) ). Wikunia to krewniak alpaki, gwanako i lamy. Mocne serce zwierzęcia umożliwia mu życie na tak dużych wysokościach. Z Wikunii pozyskuje się doskonałej jakości wełnę, cena szalika z wełny wikunii wynosi mniej więcej 1.500 $.
Wikunie widzieliśmy wielokrotnie, niestety praktycznie za każdym razem albo z zza szyby auta, albo z dużej odległości. Czasami przebiegały nam przed maską samochodu. Dla mnie był to często zaskakujący widok, bo docieraliśmy do takich miejsc gdzie już praktycznie nie było żadnej roślinności, a tu nagle pojawia się zwierzęta wielkości małego konia.
Drugie jezioro - Miñiques, które a skutek erupcji wulkanu oddzieliło się od jeziora Miscanti. Tablice zawierają informację na temat żyjących tu ptaków.
Kolejnym etapem naszej wycieczki było solnisko Salar de Talar. Zdecydowanie najmocniejszy punkt. Salar de Talar i otaczające je wulkany wyglądają po prostu kosmicznie. Kolory zwalają z nóg, a wisienką na torcie są powolnie brodzące w wodzie różowe flamingi, które nadają całości surrealistyczny wygląd.
Różowe flamingi andyjskie powoli kroczą w solnisku i całymi dniami odfiltrowują pokarm ze słonych wód jeziora. Sól nagromadzona w organizmie ptaka powoduje jego różowe zabarwienie. Flamingi to przykład adaptacji życia do ekstremalnych warunków przyrodniczych z którymi mieliśmy tutaj wielokrotnie do czynienia. Flamingi andyjskie wyróżniające się czarnym ogonem należą do najrzadziej występującej grupy flamingów na naszej planecie. W okolicach San Pedro de Atacama znajdziecie również flamingi chilijskie oraz flamingi krótkodziobe (z ang. nazywane James's flamingo).
Po godzinie spacerowania wzdłuż jeziora, przy bardzo silnym wietrze, powoli zaczęła o sobie dawać znać wysokość. Trzeba było uspokoić oddech i pomyśleć o powrocie nieco niżej. Kolejnym etapem było trzecie największe na świecie solnisko Salar de Atacama.
Salar de Atacama leży znacznie niżej od pozostałych opisanych powyżej jezior, ostatecznie cała woda z okolicy, które nie znajduje nigdzie odpływu ląduje tutaj i odparowuje. W jej miejscu pozostają liczne pierwiastki w tym największe na świecie złoża litu oraz sól. W przeciwieństwie np. do boliwijskiej Salar de Uyuni, które jest regularnie zalewane przez cienką warstwę wody, tutejszy krajobraz jest bardzo mocno chropowaty. Znajdziecie tu kilka słonych jezior podobnych do Morza Martwego i nieśmiertelne flamingi.
Na zdjęciu Artemia salina (po polsku: Słonaczek, solowiec, kolczykowiec słonaczek, solankowiec) - malutkie skorupiaki, które żyją w tutejszych ekstremalnie zasolonych wodach. Ostateczny dowód na to, że życie zawsze sobie poradzi. Stanowią pokarm flamingów.
Flaming z bliższej odległości.
Tutaj widać z czego ukształtowany jest teren.
To my ;) Podczas wizyty na Salar de Atacama okulary przeciwsłoneczne, nakrycie głowy i krem do opalania konieczne.
Kolejnego dnia wstaliśmy znowu o świcie i wybraliśmy się na najwyżej położone na świecie pole gejzerów El Tatio. Relację z tego miejsca znajdziecie w kolejnym wpisie na blogu ;)Dziś chciałbym Wam przedstawić bardzo popularną atrakcję turystyczną w okolicach San Pedro de Atacama - gejzery El Tatio. El Tatio (w języku Quechua oznacza piec) jest polem gejzerów położonych w wysokich Andach północnego Chile na wysokości 4.320 m. n.p.m. Są to najprawdopodobniej najwyżej położone gejzery na naszej planecie, w sumie jest ich 80, co z kolei czyni El Tatio największym polem gejzerów na południowej półkuli i trzecim co do wielkości na świecie. Wybuchy gorącej wody osiągają średnią wysokość ok. 75 centymetrów, przy czym najwyższa erupcja dochodzi do ok. 6 metrów.
Gejzery najlepiej podziwiać tuż przed świtem gdy różnica temperatur wody i powietrza powoduje intensywne powstawanie pary. Dojazd z San Pedro de Atacama zajmuje jakieś 2 godziny, więc trzeba było wstać o 4 rano. Dziwne to były wakacje bo praktycznie codziennie wstawaliśmy o takiej nieludzkiej porze. W nocy w San Pedro jest dość chłodno, natomiast przy samych gejzerach było początkowo ok. - 10 stopni Celsjusza, przemarzliśmy do szpiku kości. Na zdjęciu Gosia czeka przed naszym hotelem na przyjazd autobusu. Tak jak wspominałem wcześniej nie mieliśmy swojego auta tylko bazowaliśmy na wycieczkach wykupionych w lokalnych agencjach. Zawsze było przynajmniej pół godziny czekania w napięciu, że po nas nie przyjadą. Ostatecznie obyło się bez przykrych niespodzianek.
Na miejsce docieramy w samą porę, nie pamiętam w ogóle drogi bo spałem jak zabity.
Pierwsze w życiu spojrzenie na dość rzadkie zjawisko jakim są gejzery. Jest tylko 6 podobnych miejsc na świecie zlokalizowanych w często dość niedostępnych miejscach takich jak Kamczatka czy Alaska. Najbliższe nam gejzery są oczywiście na Islandii. Samo słowo gejzer zaczerpnięte zostało właśnie z języka islandzkiego (od słowa geysa), a matką/ojcem wszystkich gejzerów jest Geysir zwany Wielkim, który znajduje się niedaleko Reykjaviku.
Gejzery powstają w miejscach gdzie pod ziemią zalega magma i są niczym innym jak gotującą się wodą, która od czasu do czasu kipi.
Sprawdzam wysokość, faktycznie jest 4.300 m. n.p.m, bardzo mnie to cieszy bo łapiemy trochę aklimatyzacji przed wejściem na wulkan Lascar.
Trzeba uważać żeby się nie poparzyć. Minęliśmy kilka osób, które za bardzo zbliżyły się do gejzerów i były prowizorycznie opatrywane . Najbliższy szpital 3 godziny drogi w jedną stronę.
El Tatio to kolejny przykład surrealistycznych krajobrazów, z którymi mieliśmy do czynienia w północnym Chile.
Starałem się uchwycić jak największy wytrysk wody. Niestety takich efektów jak np. w Parku Yellowstone nie uświadczyliśmy. Słup wody osiągał maksymalnie kilka metrów.
Ale zimno !
Na obrzeżach otworów, przez które wydostaje się woda tętni życie. Różnego rodzaju mikroorganizmy znalazły sobie tutaj idealne środowisko do egzystencji.
Nadchodzi świt i oczekiwane ocieplenie. W drodze powrotnej w autobusie ciężko było wytrzymać z gorąca.
W przeszłości miały miejsce próby ujarzmienia gejzerów i pozyskania z nich energii geotermalnej ,co z kolei doprowadziło do niekontrolowanych i bardzo groźnych wyziewów gazów wulkanicznych. Ostatecznie zaprzestano eksploatacji.
Na śniadanie zjedliśmy liście koki. Rzeczywiście dają kopa ;)
Po śniadaniu decydujemy się na kąpiel w naturalnym basenie geotermalnym. Ciężko było się rozebrać do kąpielówek przy takiej temperaturze, a jeszcze ciężej wyjść mokrym z ciepłej wody ;)
W basenie duży ścisk przy gorącym źródle, woda miała dość zróżnicowaną temperaturę, a wszystkim było zimno. Z uwagi na wysoką zawartość minerałów, po kąpieli pachnieliśmy jak Muszynianka albo inna Kryniczanka.
Przy basenie są nawet szatnie.
W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu rzeka Putana stanowiąca siedlisko rzadkich gatunków ptaków, które muszą sobie radzić z faktem, że rzeka praktycznie codziennie w nocy zamarza.
Odwiedzamy również andyjską wioskę o nazwie Machuca. W chwili obecnej mieszkańcy utrzymują się głównie z turystki, ale można sobie wyobrazić jak ciężko musiało się tutaj żyć w przeszłości. Kompletna izolacja. brak odpowiedniej ilości tlenu w powietrzu, jałowa ziemia, na przemian mrozy i upały, a jedyna nadzieja na przeżycie pokładana w hodowanych tutaj lamach.
Wnętrze zabytkowego kościoła.